23 maja, sobota
Czas ucieka. Coraz blizsza staje sie data naszego powrotu do Polski. Przed nami ostatni wazny punkt do zobaczenia - Machu Picchu! Nie ma co zwlekac - trzeba ruszac w droge. Dotarcie do tego ukrytego inkaskiego miasta nie nalezy jednak do najlatwiejszych. Owszem, mozna po prostu wykupic wycieczke albo pojechac drogim angielskim pociagiem, ale my nie nalezymy do tego typu leniuszkow. Wybralismy trzecia wersje - dluga i meczaca, ale ambitna, ciakawa i w dobrej cenie!
Wstalismy o swicie. Na ulicy, z ktorej odjezdzaja mini-busy w strone Machu Picchu rozegrala sie prawdziwa walka o nasze skromne trzy osoby. Wszystkie firmy chcialy nas zgarnac do siebie. Kobiety, ktore naganiaja pasazerow doslownie bily sie o nas. Klotnie, klamstwa, krzyk, wrzawa, przepychanki... troche nas to zszokowalo. Niestety pozniej okazalo sie, ze tak wlasnie wyglada w Peru walka o klienta. Oszukuje sie nie tylko turystow, ale i miejscowych. Chodzi glownie o transport. Pozniej jeszcze wielokrotnie doswiadczylismy takich dziwnych i malo przyjemnych sytuacji. Cztery godziny przedzieralismy sie mini-busem przez wysokie gory. Nie da sie zliczyc zakretow, ktore pokonalismy. Nie chcemy tez wiedziec jak wysokie byly przepascie, ktore mijalismy... To byl naprawde ciezki fragment naszej podrozy, chyba najtrudniejszy podczas tych trzech miesiecy spedzonych w Ameryce Poludniowej. Z bolem glowy dotarlismy do Santa Maria - malego miasteczka polozonego w dzungli. Zmienil sie krajobraz wokol nas. Zrobilo sie wilgotno i zielono. Po kamienne sciezce, pomiedzy bananowcami, przemknelismy samochodem osobowym do Santa Teresa - jeszcze mniejszego miasteczka. Stamtad ciasny i wypelniony po brzegi ludzmi i ich bagazami mini-bus zgarnal nas do Hydroelectrico. Miejsce, w ktorym wysiedlismy, trudno nawet nazwac miasteczkiem. Kilka prowizorycznych chat, kilka handlujacych staruszek i tory kolejowe. Ostatni etap pokonalismy na piechote. Mozna zlapac pociag, ale jest on drogi i kursuje nie zbyt czesto. Szlismy wiec sobie ponad dwie godziny przez dzungle. Tory kolejowe wyznaczaly nam droge do Aguas Calientes - miasteczka polozonego w gorach, najblizej slynnego Machu Picchu. Na przedostatniej stacji pociagu zaczepila nas jakas Peruwianka i poprosila o pomoc w dotarganiu jej bagazu do miasteczka. Troche tego miala. Piotr i Fatih wzieli dodatkowe trzy plecaczki. Po zmroku weszlismy do Aguas Calientes. Peruwianka szla z duza torba kilkanascie metrow za nami. Zaczepili ja policjanci. Przeszla szybka kontrole. Wydalo nam sie to dosc podejrzane. Nam policjanci powiedzieli po prostu: Buenas noches! Kobieta dogonila nas przy glownej ulicy miasteczka. Zaoferowala pomoc w znalezieniu noclegu. Piotrek zaczal wypytywac o zawartosc niewinnie wygladajacych placaczkow... okazalo sie, ze przemycilismy do miasteczka liscie koki! Z tymi lisci koki w Ameryce Poludniowej to naprawde dziwna historia - niby sa oficjalnie zabronione, ale na ryneczkach sprzedawne sa bez problemu. Pomagaja miejscowym funkcjonowac normalnie w wysokich gorach. Kazdy moze miec przy sobie mala ilosc lisci koki. Peruwianka, ktorej pomoglismy przeniesc bagaze, miala ich zdecydowanie za duzo...
M