10 marca, wtorek
Przed 4 dotarlismy do Parati - malego miasteczka polozonego na Costa Verde, wybrzezu pomiedzy Sao Paulo i Rio de Janeiro. Niechetnie opuszczalismy wygodny brazylijski autobus, poniewaz dworzec wygladal dosc zakapiorsko. Spacer po cichych i pustych uliczkach miasteczka nie napawal optymizmem. Za kazdym rogiem czekal zbir lub inny gamon. Na szczescie zaden nie odwazyl sie nas zaatakowac, widzac moja orteze na kolanie :) Zostalismy w ¨centrum¨, w miejscu ktore wzbudzilo nasze zaufanie (pod budynkiem z napisami EMERGENCIA 199 DEFENSA CIVIL. Siedzielismy na plecakach, obserwowalismy budzace sie miasto i czekalismy niecierpliwie na wschod slonca. Za dnia Parati okazalo sie spokojne i urocze. Pyszna, brazylijska kawa i kanapki z sadzonym jajkiem wkawiarnio-piekarni Delicias, rozpoczely nasz pobyt tutaj - w tym pieknym, zielonym zakatku swiata :)
W porcie Piter zagadal rybakow, ktorzy zabrali nas swoja lodzia na plaze Praia dos Calhaus. Ponad dwie godziny trwal rejs wzdluz Costa Verde. Podziwialismy gory pokryte niezwykle bujna roslinnoscia i male wysepki rozsiane urokliwie wzdluz wybrzeza. Z Praia dos Calhaus przeszlismy na plaze de Panema. Zakatek okazal sie tak przepiekny, ze postanowilismy spedzic tu noc w naszym nowokupionym hamaku :) Bylo naprawde cudownie, do momentu, kiedy jakis miejscowy koles nie obudzil nas z dosc nietypowa propozycja. Chcial zainkasowac 50 reali za noc spedzona w naszym hamaku na ¨jego¨ plazy. Po twardych negocjacjach skonczylo sie na 10 realach i pelnym zdrowiu fizycznym calej trojki (Piter w pewnym momencie mial ochote przywalic rybakowi). Po tym zdarzeniu, postanowilismy przespacerowac sie w romantycznym swietle ksiezyca na plaze Pouso de Cajaiba. Tam zatrzymalismy sie w bezpiecznej rybackiej chatce.
11 marca, sroda
Poranek byl bajeczny. Widok na plaze z okna naszego pokoiku i szum morza. Niestety Piter wybral sie na spacer i spotkal naszego wczorajszego oprawce. Mimo, ze miejsce bylo wymarzone, zdecydowalismy sie na powrot do Parati. Udalo sie! Cala droge powrotna spalismy na bujajacej lajbie :)
W porcie, w ramach odreagowania, poszlismy do najdrozszej restauracji w miescie. Pozwolilismy sobie co prawda tylko na piwo, ale za to podane najlepiej na swiecie! Do dwoch buteleczek piwa zmrozone szklanki, wielki cooler pelny lodu i dwoch kelnerow pilnujacych, bysmy przypadkowo nie zobaczyli dna szklaneczki.
Mielismy juz opuscic Parati, ale...
12 marca, czwartek
Obudzilismy sie w klimatyzowanym pokoiku, w wygodniastym lozku. Poszlismy na cafe do manana - czyli pyszne brazylijskie sniadanko, gdzie kawa jest jedynie dodatkiem. Musielismy sie spieszyc, bo o 9 bylismy umowieni w porcie. Z 40 minutowym opoznieniem, dotarl do nas swoim statkiem Marco i jego swita. Wraz z Dolores i Matiasem z Argentyny wskoczylismy na poklad. Tak zaczela sie nasza przygoda z nurkowaniem na Costa Verde!
To wlasnie Marco zatrzymal nas wczoraj na chodniku, gdy szlismy w kierunku dworca. Nie zastanawialismy sie dlugo, gdy zaproponowal nam nurkowanie i nocleg w pieknej pousadzie z gigantyczna znizka dla nurkow :)
Nurki byly niezwykle! Sprzet nieco swatygowany, troche puszczajacy powietrze bokami, ale widoki N-I-E-D-O-O-P-I-S-A-N-I-A! (przynajmniej dla mnie, bo Monika nurkowala przeciez w Egipcie, ja tylko w polskich jeziorach). Nurkowalismy dwa razy, przy dwoch malych wysepkach. Spotkalismy pod woda mnostwo ciekawych ryb, rybek i rybencjuszy, jezowcow, rozgwazd, jakichs dziwnych patyczakow, malz i slimakow... ale przede wszystkim poplywalismy razem z wyluzowanym i wielkim zolwiem morskim!
Piterowe kolano mialo sie bardzo dobrze pod woda (mozecie przekazac mojemu ortopedzie, ktory mi stanowczo odradzal nurkowanie). Na mysl o podwodnej przygodzie, Monika natychmiast wyzdrowiala (nie wolno nurkowac przeciez z zatkanym nosem). Tak wiec cali i zdrowsi niz wczoraj, lekko spaleni sloncem, szczesliwi itd. itp. udajemy sie teraz do naszej wygodniastej pousady, by dac jeszcze jednego nura, tym razem w basenie. Wieczorem czeka nas caipirinha przy podanej na zywo brazylijskiej sambie :)
M&P