18 maja, poniedzialek
Pamietacie Turka? Tego szalonego z wodospadow Iguazu? My tez pamietalismy go jak przez mgle. Zmeczeni po dlugiej nocnej przeprawie autobusowej pojechalismy do centrum La Paz taksowka. To chyba nasza pierwsza taksowka w tej podrozy. Kosztuje dwa dolary. Wysiadamy przed hostelem i oczom wlasnym nie wierzymy. Na schodach siedzi Szalony Turek! Witamy sie jak starzy przyjaciele, mimo, ze spedzilismy razem jedynie kilka godzin nad argentynskimi wodospadami. Po tylu tygodniach podrozowania po Ameryce Poludniowej nasze drogi znow sie przecinaja. Tym razem poznajemy swoje imiona. Fatih opowiada nam co robil, gdzie byl. Pozniej my snujemy nasze opowiesci. W hostelu Loki, przed ktorym stoimy, najwiekszym i najpopularniejszym w La Paz, nie ma juz wolnych miejsc. Wykorzystujemy jednak fakt, ze jest caly pelny. Najpierw korzystamy z internetu, nastepnie idziemy na darmowe sniadanie. Przy sniadaniu ustalamy, ze ja i Fatih idziemy szukac innego noclegu, podczas gdy Monika bedzie odpoczywala w hostelu.
La Paz znaczy pokoj. Nie ma to jednak zadnego odzwierciedlenia w charakterze miasta. Stolica Boliwii powinna sie raczej nazywac Chaos, albo przynajmniej Wielki Nie(s)pokoj. Miasto jest wielkie. Polozone w kanionie, otoczone wysokimi gorami wokol, ktorych szczyty siegaja 6000m npm. Samo miasto lezy na wysokosci prawie 4000 m npm, co czyni je najwyzej polozona stolica swiata. Jesli ktos przylatuje tu samolotem, ma gwarantowany bol glowy. My jestesmy przyzwyczajeni do wysokosci i czujemy sie tu swietnie. Znajdujemy hostel Plaza w samym centrum miasta. Zostawiamy rzeczy i ruszamy na spacer po stolicy Boliwii. W miescie wszystkie ulice ciagna sie stromo w dol lub w gore. Plaski chodnik nalezy do rzadkosci, ktorych doswiadczylismy malo w La Paz. W Boliwii nie ma pracy, dowiadujemy sie od starszego pana, do ktorego stolika dosiedlismy sie w tanim barze. To dlatego spotykamy tak wiele osob, probujacych zarobic cokolwiek na ulicy. Pelno tu pucybutow, drobnych sprzedawcow owocow, swiezych sokow, cieplych empanad, paczkow, butow, kosmetykow, toreb, chusteczek higienicznych i pamiatek turystycznych. Konczymy rozmowe z panem Boliwijczykiem, konczymy rowniez naj najtanczy jak dotychczas obiad skladajacy sie z trech dan, za 3 zlote. Zapuszczamy sie coraz glebiej w uliczne targi i ryneczki. Nie ma ulicy wolnej od handlu. Pomimo wielu historii, jakie slyszelismy i licznych ostrzezen, czujemy sie tu bezpiecznie. To moja ulubiona stolica Ameryki Poludniowej!
P
19 maja, wtorek
Kolejny dzien w szalonym La Paz. Po pysznym sniadaniu na ulicy, udajemy sie taksowka na punkt widokowy - Calvario. Znaja go tylko mieszkancy. Turysci sie tam nie zapuszczaja. Podobno jest tam niebezpiecznie. Podobno rowniez jedzenie na ulicy szkodzi. Tymczasem my zajadamy sie tymi pysznosciami od dwoch dni i czujemy sie doskonale. Tak wiec wijemy sie taksowka w gore. Taksowkarz opowiada nam, ze tu zyje sie dobrze. Nikomu nie brakuje jedzenia. Niektorzy nawet maja prace. Jak juz ja maja, bardzo ja szanuja i pracuja bardzo ciezko. Narzeka, ze wozi malo turystow. Po drodze mijamy dzielnice, ktore z daleka wygladaly jak brazylijskie favele. Okazuje sie jednak, ze sa bardzo przytulne, zbudowane z cegly, a nie z kartonu i za dnia bezpieczne. W koncu dojezdzamy na punkt widokowy. Stad mozemy ogarnac miasto. Jest ogromne. Domy zajmuja kazdy centymentr kwadratowy, wlacznie ze stromymi zboczami gor. W oddali widac osniezone sesciotysieczniki. Cale La Paz cegla stoi. Budynki sa nieotynkowane, wiec miasto swieci czerwienia w sloncu. Jest piekne!
Od spotkania z Fatih cale miasto zwiedzamy razem. Odkrywamy nowe zakatki i nowe sposoby zarabiania pieniedzy przez Boliwijczykow. Malo jest tu zebrakow. Ludzie wola chocby postawic przed soba wage i czekac, az ktos sie zechce zwazyc, niz zebrac. Monika postanowila wykorzystac sposobnosc. Przytyla 4 kg! Malenstwo sie rozwija :)
Spacerujemy po miescie do poznej i zimnej nocy.
P