14 maja, czwartek
Ruszamy w podroz!
Caly czas podrozujemy, ale tym razem ruszamy w podroz zorganizowana! Przed nami trzy dni telepania sie po pustynnych wybojach. Nie musimy jednak szukac noclegu, transportu, ani przygotowywac jedzenia.
W kolejce na granicy chilijskiej, ktora jak sie okazalo byla tuz obok naszego hostelu poznajemy cztery dziewczyny. Dwie Dunki, jedna Belgijke i jedna Szkotke. Wszyscy razem jedziemy na granice boliwijska. granica znajduje sie na jakiejs nieprzyzwoitej wysokosci, powyzej 4000 m npm. Szkotka i Belgijka (ich imiona z pewnoscia pamieta Monika. Pozniej je uzupelnimy) zaczynaja sie czuc zle. Wczoraj przyjechaly do San Pedro. Nie zdarzyly sie jeszcze przyzwyczaic do rozrzedzonego powietrza.
Mimo, ze nic jeszcze nie widac, poza spalonym autobusem, wielka plaska pustka i jednym malym budyneczkiem z flaga boliwijska posrodku tejze pustki, czujemy, ze wjezdzamy do zupelnie innego kraju. Po raz pierwszy w Ameryce poludniowej zaczynamy sie lekko stresowac na widok celnika. Wszystko w porzadku, ¨Polacos¨:)
Do granicy zaczynaja sie zblizac toyoty land cruiser (nie jeepy!). Wszystkie kilkunastoletnie. Tyle lat jezdza po soli! po kazdej 3 dniowej przeprawie przez salar przechodza obowiazkowy przeglad techniczny. Z tego pewnie powodu wciaz jeszcze jezdza.
Nasza toyota jednak nie dala rady. Na starcie sie zepsula. Nie zdarzylismy nawet do niej wsiasc. Na szczescie obok znalazl sie ochotnik. Wolna toyota powracajaca do domu moze nas zabrac na poklad. Plecaki laduja na dachu. Dziewczyny z bolem glowy na tylach, Monika w wygodnym srodeczku z Dunkami, a ja na prosbe kierowcy na miejscu pilota :)
Kierowca jest 23 letni Rene. Nie zna angielskiego, dziewczyny nie wladaja hiszpanskim, wiec ja zostaje oficjalnym tlumaczem.
Zaczynamy od dwoch pieknych i wysoko zmineralizowanych jezior - laguna Blanca i laguna Verde. Dzieki roznym mineralom jeziora maja rozne kolory, w tym przypadku bialy i zielony. Kilka flamingow pozuje nam do zdjec. Ruszamy dalej.
Przejezdzamy przez pustynie Salvadora Dali. Tak zostala nazwana z uwagi na krajobraz do zludzenia przypominajacy jego obrazy. Zrobilo sie surrealistycznie.
Wyjezdzamy z szalonego swiata Dalego i dojezdzamy do zrodla wod termalnych. Zarzywam cudownej kapieli w goracym, czterdziestostopniowym zrodle. Monika rezygnuje. Boi sie, ze Malenstwu bedzie za goraco. Woda jest za goraca, wiatr na zewnatrz zbyt zimny. Chowam sie w wodzie i z niej uciekam na przemian. Czuje sie jak w saunie, tylko jakos tak odwrotnie.
Kolejny przystanek to gejzery. Po raz pierwszy w zyciu ogladamy te osobliwosci. Tutaj gejzery nie wyrzucaja wody na wiele metrow do gory. Jest to gesty, bulgoczacy roztwor siarki. Smierdzi tu potwornie. ...jeszcze tam nie bylem, ale chyba jak w piekle.
Dojezdzamy wytelepani i pelni wrazen do schroniska nad Laguna Colorada. To miejsce to jeden z cudow natury. Woda mieni sie tysiacami kolorow. Jemy kolacje przygotowana prez Rene. Popijamy boliwijskie wino. Po zmroku wychodze by sfotografowac piekne gwiezdziste niebo. Jest potwornie zimno. Okolo dziesieciu stopni ponizej zera, twierdzi Rene. Schronisko jest proste, wrecz spartanskie. Spimy powyzej 4000 m npm. Oboje czujemy sie doskonale. Troche zmarznieci idziemy spac.
P