11 maja, poniedzialek
...San Pedro de Atacama! Do tego slynnego miasteczka polozonego na pustynii dotarlismy po nocy spedzonej w autobusie. Cale szczesie zaraz po przyjezdzie zaatakowala nas grupka osob oferujacych noclegi. Nie musielismy sami chodzic, szukac i wypytywac. Wybralismy jakas cicha i niesmialo usmiechajaca sie pania z rowerem. Jej hostel okazal sie piekna i spokojna oaza. Kuchnia, internet, sloneczne patio, ciepla woda i duzy pokoj tylko dla nas!
Wieczorem wybralismy sie na spacer po miasteczku. San Pedro de Atacama to naprawde urokliwe miejsce. Waskie uliczki, niskie domki w kolorze ziemi, sympatyczni mieszkancy. Miasteczko jest ciekawe, ale to, co je otacza jest po prostu oblednie piekne! Pustynia, wulkany, salary, bajeczne doliny, laguny, gejzery... Nigdy wczesniej nie bylismy w takim miejscu. Nigdy wczesniej nie podziwialismy takich widokow. A jest co podziwiac!
12 maja, wtorek
Wybralismy sie na jednodniowa wycieczke po okolicy. Zdecydowalismy sie poznac Salar de Tara. Minibusikiem wdrapalismy sie na wysokosc 5 tys. m. n. p. m.!!! Pierwszy raz tak wysoko... troche dziwne uczucie. Niby nic sie nie zmienia, a jednak zmienia sie bardzo wiele! Trudniej zlapac oddech, zwlaszcza podczas intensywnych spacerow. Czasem w glowie sie zakreci. Wszystko odbywa sie w troche innym, zwolnionym tempie. Trafilismy na rozesmiana i rozgadana grupe - dwie Brazyllijki, jedna Amerykanke i starsza parke z Australii. W szybkim tempie przemierzalismy pustynie. Tematow do rozmow bylo wiele :) Nasz chilijski przewodnik Rene pokazal nam niesamowite miejsca - wielobarwna lagune z flamingami, salar lsniacy w sloncu i przerozne powulkaniczne formy skalne. Pelen wrazen dzien minal bardzo szybko. Na zakonczenie pojechalismy jeszcze z Rene do Valle de la Luna. Dolina Ksiezycowa lezy w poblizu San Pedro de Atacama. Jest to piekna dolina otoczona gorami z soli o niewyobrazalnie zroznicowanych ksztaltach. Przebieglismy sie przez jaskinie solna. Zachod slonca podziwialismy na jednym ze szczytow. Widok na doline, San Pedro de Atacama i gorujacy nad miasteczkiem wulkan...
13 maja, sroda
Dzionek odpoczynku. Troche nieplanowany. Chcielismy juz dzis ruszyc do Boliwii, ale nasza rezerwacja z niewiadomych przyczyn zostala przelozona na czwartek. No coz... w glebi ducha ucieszylismy sie, ze mozemy spokojnie pospacerowac jeszcze po miasteczku. Wysokosci, na ktorych sie znajdujemy sa dla naszych organizmow nowoscia i bywa, ze glowki i brzuszki bola. Trzeba sie czasem zatrzymac i zrelaksowac. W tej naszej intensywnej podrozy - nie ma to jak taki dzien spokoju i bezcelowego szwedania sie po ulicach!
...troche grozy przezylismy podczas tego leniwego dnia - zorientowalismy sie, ze nasza karta pamieci w aparacie i nasz pendrive zalapaly jakiegos wirusa. Nasze ostatnie zdjecia teoretycznie byly, ale nie moglismy ich zobaczyc w zadnym komputerze. Szukalismy informatyka, ktory moglby nam pomoc w rozwiazaniu tego problemu. Nie znalezlismy. Panika byla. Ale Dzielny Piotrek przysiadl na pol nocy przy komputerze i sam uratowal sytuacje! Przepedzil wirusa i odzyskal nasze zdjecia!!!
M
Chcialem tylko dodac, ze akcja ze zdjeciami nie skonczyla sie az tak wesolo.
Stracilismy okolo 1 procent zdjec. W naszym przypadku 1 procent to kilkadziesiat pieknych lub srednich ujec!!! Do tego zdjecia sie totalnie pomieszaly.
Na tym nie koniec naszych problemow fotograficznych. Glowny obiektyw 18-70mm powoli przestaje z nami wspolpracowac. Zbyt wiele wstrzasow, piasku i soli. Ciekawe czy dotrwa do konca...
P