9 maja, sobota
Gosia i Tomek polecili nam to miejsce i bardzo im za to dziekujemy. Warto bylo tu przyjechac. Vicuña to male miasteczko polozone w Andach. Pada tu, jak sie chwalili nam mieszkancy, jedynie trzy razy w roku. Pozostale dni sa sloneczne i leniwe. Ulice ulozone sa w szachownice, jak w wiekszosci miast Ameryki Poludniowej. Za kazda ulica czai sie wysoka i wysuszona gora pelna kaktusow. Nad miasteczkiem niebo bez chmur… I wlasnie z tego najbardziej slynie to miejsce – rewelacyjnych warunkow do obserwowania gwiazd! Niejedno obserwatorium astronomiczne zbudowano pomiedzy Andami i Pacyfikiem. My postanowilismy zaatakowac obserwatorium Mamalluca. Wyprawa rozpoczela sie po zachodzie slonca. Z racji wyboru jezyka hiszpanskiego trafilismy do kameralnej grupy z miejscowymi. Mini-bus wdrapal sie na jedno z okolicznych wzgorz. Tam czekali juz na nas przewodnicy, zapewne studenci astronomii. Na poczatku krotki, acz niezwykle interesujacy wyklad z podstaw tej kosmicznej nauki. Sporo sie dowiedzielismy o zyciu gwiazd... niestety i to, ze nasze slonco kiedys wybuchnie i spali ziemie... Troche zmartwieni takim obrotem spraw ruszylismy na obserwacje nieba. Tu szybko odzyskalismy humory! Dwa wypasione teleskopy, ksiezyc, saturn, rozne uklady gwiazd i inne niebianskie atrakcje prezentowal nam energiczny chilijski przewodnik. Jak dowiedzial sie, ze jestesmy z Polski zaczal wychwalac Mikolaja Kopernika i dumnie opowiadac jego zyciorys. Poprawnie wypowiedzial nawet miasto Torun :) Po zakonczeniu gwiezdnej obserwacji udalismy sie jeszcze do malutkiego muzeum. A tam portrety Mikolaja Kopernika, rekonstrukcje urzadzen jakimi sie poslugiwal, zdjecia Torunia, Olsztyna, Uniwersytetu w Krakowie... jakos tak cieplo na duszy sie nam zrobilo!
10 maja, niedziela, chilijski Dzien Mamy
Dzien rozpoczelismy od pysznego sniadanka w naszym artystycznym hostelu, pelnym witrazy i obrazow. Co chwile bylismy zagadywani przez sympatycznego wlasciciela i przez liczna grupe krzatajacych sie kobiet. Rozne sprawy ich interesowaly, od sytuacji gospodarczej naszego kraju po dokladne informacje dotyczace mojej ciazy. O 12 w kosciele usytuowanym przy glownym placu rozpoczela sie Msza sw. Bylo bardzo rodzinnie i uroczyscie. Krotka sjeste spedzilismy na Placa de Armas obserwujac granaty rosnace na drzewach i usmiechniete rodzinki swietujace Dzien Mamy! Potem udalismy sie pobliskiej fabryki ulubionego chilijskiego trunku, czyli pisco. Na mapie wygladalo to calkiem blisko, ale w palacym sloncu droga dluzyla sie i dluzyla... Wreszcie dotarlismy pod bramy fabyki. W tajniki powstawania slynnego trunku wprowadzila nas mloda przewodniczka. Pisco to alkohol powstajacy z winogron, bardzo podobny do wloskiej grappy czy hiszpanskiego aguardiente. Po zwiedzeniu muzeum czekala nas przyjemna niespodzianka - degustacja! Piotrek dostal kilka typow pisco do sprobowania. Najbardziej ucieszyl sie na widok butelki uchodzacej za najlepszy wyrob fabryki. Pani wyciagnela ja tajniacko spod baru i szybko nalala. Potem wyjasnila, ze nie moga jej dawac do zwyklych degustacji... ale poniewaz tak nas polubila :) Do hostelu wrocilismy zadowoleni, a Piter wrecz bardzo zadowolony! Szybkie pakowanie i znow ruszylismy w dalsza droge. Z Vicunii do La Sereny i z La Sereny do...
M