4 maja, poniedzialek, imieniny Moniki
Jedziemy busem do Mendozy. Przejezdzamy przez Andy. W oddali widac stare, zniszczone tory kolejowe. Trasa kolei jest niezwykla. Ciagnie sie przez tunele, po zboczach, przebija sie przez wielkie gory i przekracza gigantyczne przepascie. Wielka szkoda, ze od lat nie jest w uzytku. My jedziemy nieco inna, bardziej pokrecona droga. Wjezdzamy na wysoka przelecz. Przez jakies 20 minut wspinamy sie busem po szalonych i niekonczacych sie zawijasach. MIjamy mnostwo tuneli. W jednym z nich mignela tabliczka informujaca o tym, ze wlasnie wjechalismy do Argentyny. Przejscie graniczne jest na 3200 m n.p.m. Zaczynamy zjazd w dol. Z drogi widac najwyzszy szczyt Ameryki Poludniowej - Aconcagua. Mijamy malutkie wioski, z ktorych rusza sie na ten szczyt. W jednej z wiosek, na asfalcie wielkimi bialymi literami ktos napisal po polsku - "Tu bylem! T.K." ;) Docieramy do Mendozy. Znajdujemy maly przytulny hostel. Poznajemy szalona Blanke. Mloda mama, wlascicielka hostelu, jest energiczna i bardzo gadatliwa. Zapoznaje nas z Lucio, stalym mieszkancem hostelu. Polubilismy te dwie postaci od razu. Przez kilka godzin stoimy razem w kuchni i gadamy. Lucio przejmuje inicjatywe. W pewnym momencie Blanca znika, a Lucio kontynuuje swoje opowieci. Marzy o wlasnej winnicy. Studiuje produkcje wina, czy cos w tym guscie. Ma juz nawet upatrzona ziemie pod uprawe. Kiedys bedzie produkowal doskonale wina. Tymczasem otrzymujemy wyklad z historii i produkcji wina. Nastepnie sluchamy o tradycji picia mate. To wszystko przy imieninowym winie. Pijemy zdrowie Moniki i rozmawiamy o wszystkim do bardzo pozna.
5 maja, wtorek
Nie moge mowic. Wczoraj dlugo rozmawialismy. Tak dlugo, ze zdarlem sobie gardlo. Dzien jest bardzo leniwy. Wolnym krokiem idziemy na spacer. Poznajemy Mendoze. Obchodzimy wszytkich piec glownych placow. Najpiekniejszy jest Plaza de España, caly wylozony plytkami ceramicznymi azulejos. Dokonujemy bardzo powaznego zakupu. Po tygodniach spedzonych w Argentynie i godzinach spedzonych na dyskusjach, czujemy sie na silach, by samodzielnie wybrac mate i bombilla. Kupujemy zestaw do picia yerba mate - jak ocenil Lucio - doskonaly. Wieczor spedzamy z Fernando (jednym z synow Blanki) i Lucio. Oczywiscie przy yerba mate.
6 maja, sroda, urodziny Piotra
Z samego rana atakuja mnie zyczenia urodzinowe. Tym razem wcale nie mam dola, ktory zwykle mnie dopada w urodziny. Jedziemy do Maípu. To centrum produkcji wina i oliwy z oliwek. Pierwszy raz w Ameryce Poludniowej musimy tak dlugo czekac na srodek transportu. W koncu nadjezdza nasz autobus. Po kilkunastu minutach jednak sie psuje. Czekamy na nastepny. Dojezdzamy w koncu na miejsce. Trafiamy do wypozyczalni rowerow. Wynajem na caly dzien kosztuje 35 peso. Dla zartow proponuje 20 i ku memu zdziwieniu nie widze sprzeciwu. Do tego jeszcze dostajemy mape, wode mineralna, plecaki rowerowe i kaski. Z kaskow rezygnujemy i ruszamy w droge. Zatrzymujemy sie w muzeum wina i jednoczesnie pierwszej winnicy. Ogladamy caly proces produkcji wina. Od krzaczka po butelke. Poznajemy tez historie produkcji wina na tym obszarze. Konczymy degustacja. Jedziemy dalej, do kolejnej winnicy, nalezacej od pokolen do potomkow wloskich kolonizatorow. To najstarsza bodega w okolicach Mendozy. W rodzinnej restauracji probujemy prawdziwych wloskich makaronow. Przed nami kolejna fabryka, tym razem oliwy z oliwek. Wystarczy tylko zerwac oliwke w odpowiednim czasie, rozgniesc razem ze skorka i pestka, odfiltrowac i pyszna oliwa gotowa! W Maípu uplywa nam caly dzien. Oddajemy jeszcze nasze rowery. Wlascieciele zapraszaja nas na wino i ciastka. Sa bardzo serdeczni. Opowiadaja o swoim biznesie. O problemach z konkurencja. Tutejsi Argentynczycy bardzo sie roznia od tych z poludnia. Sa ciepli, usmiechnieci, uprzejmi i nie wyciskaja ostatnich monet z turystow. Ba, nawet daja znizki! Wracamy zmeczeni do hostelu, a tam niespodzianka!
Coz, troche oczekiwana... Najpierw zostalem zamkniety w pokoju. Potem na patio. Wreszcie wszytko zostalo przygotowane.
Niespodzianka urodzinowa!!! :)
Sa balony. Jest wino. Jest nawet tort! Monika sie napracowala! Razem z nami swietuje Lucio, Blanka i jej synowie. Wszyscy sie mocno wczuci. Fernando przygotowuje asado - najbardziej tradycyjna potrawe, bez ktorej Argentyna zyc nie moze. Asado to gora miesa pieczonego nad ogniem. Koniecznie na drewnie. Przygotowanie tego dania to caly rytual. Asado zawsze oznacza swieto. Wszyscy Argentynczycy sie nim szczyca, nam jednak smakuje umiarkowanie. Monika rezugnuje z miesa na rzecz pieczonych warzyw. Ja zjadam duzo dzieki sporej ilosci wina. Po asado nadchodzi czas na tradycyjny argentynski trunek. Ku memu zdziwieniu to Fernet Branca - alkohol rodem z Wloch, wymieszany z cola. Hmm, przebijamy ten "tradycyjny" argentynski trunek polska zubrowka! Dotargalismy az dotad ostatnia butelczyne. Znow siedzimy do pozna...
7 maja, czwartek
Spimy do poludnia. Potem leniwie sie pakujemy. Opuszczamy goscinne progi hostelu Blanki i ruszamy w droge. Zegnamy sie z Argentyna. Popoludnie i wieczor w busie z Mendozy do Santiago. Noc w autobusie z Santiago do La Sereny.
P