15 marca, niedziela
Dzien zaczal sie nieprzyzwoicie wczesnie. Wstalismy o 5, aby zdazyc na autobus do Niteroi. Trzy godzinki kretej drogi wzdluz wybrzeza, niesamowite widoki na Costa Verde i piekny wschod slonca - po prostu bajka :)
Usmiechnieci dotarlismy do celu. Niteroi to ciekawe miasto polozone po drugiej stronie zatoki Guanabara. Z kazdego punktu mozna tu podziwiac Rio de Janeiro. Niby to dwa oddzielne miasta poloczone jedynie dlugim mostem przecinajacym zatoke, ale tak naprawde juz od dawna funkcjonuja jak jeden organizm. Porownalabym to troche do Zabek wcinajcych sie w Warszawe. Ludzie mieszkajacy w Niteroi czesto pracuja, studiuja, spedzaja czas w Rio... to tylko 12 minut promem lub 20 minut autobusem!
Ale dlaczego przyjechalismy wlasnie tutaj? A to dlatego, ze jakies trzy dni wczesniej poznalismy internetowo Freda, ktory zaprosil nas do siebie do domu. Tak zaczela sie nasza przygoda z coutch surfingiem! Fred mieszka z tata, studiuje politologie, pracuje w gazecie promujacej marksistowskie poglady, slucha ostrej muzyki, wolne chwile spedza ze znajomymi na plazy, uwielbia filmy, no i podrozuje, zwiedzil juz na stopa Europe i Kanade. Przesympatyczny czlowiek, ktory z przyjemnoscia pokazal nam fragment swojego swiata. Zaraz po przyjezdzie zabral nas na ukryta pomiedzy gorami wyjatkowa plaze, na ktora docieraja tylko wtajemniczeni. Zabawni przyjaciele Freda, pyszne brazylijskie plazowe kanapki, zimna mate i najwieksze fale, jakie w zyciu widzialam! Bylo rewelacyjnie! A wieczorem czekala nas jeszcze kolejna atrakcja - wieczorek filmowy u kolezanki Peruwianki :)
16 marca, poniedzialek
Obudzilo nas palace slonce. Wymarzona pogoda, by poznac wreszcie Boskie Rio! Najpierw podziwialismy je z daleka, spacerujac spokojnie po nadmorskim paseo Niteroi. Potem wsiedlismy razem z tlumem pasazerow na prom, ktory dowiozl nas do samego centrum Rio. Poniedzialek. Upal. Na ulicach pelno ludzi gnajacych gdzies, zalatwiajacych sprawy pilne i mniej pilne. Barokowe koscioly sasiaduja tu z nowoczesnymi gmachami biurowcow, waskie uliczki pelne barwnych kamienic krzyzuja sie z olbrzymimi avenidami, po ktorych nieustannie suna setki samochodow i autobusow. Mieszkancy, turysci, uliczni sprzedawcy sokow ze swiezych owocow i roznych innych pysznosci... W tym szale duzego miasta chwile wytchnienia znalezlismy w nowoczesnej katedrze Rio, ktora przypomina troche aztecka piramide. Potem przejechalismy sie bondinho, czyli zabytkowym tramwajem, po Santa Teresie - malowniczo polozonej dzielnicy zajmujacej zbocza jednej z gor tworzacych miasto. Dzien zakonczylismy na Corcovado, przy slynnej postaci Chrystusa Zbawiciela. Widok na Rio de Janeiro z tego miejsca jest po prostu obledny! Widac cala zatoke oraz wszystkie dzielnice miasta, ktore w niesamowicie elastyczny sposob dopasowuja sie to tego wyjatkowgo, gorzystego terenu. Slonko zaszlo. Nasyceni wrazeniami wrocilismy do naszego domku w Niteroi.
M
17 marca, wtorek
Poniedzialek zakonczylismy impreza w jednym z barow przy plazy w Niteroi. Fred i jego znajomi zegnali kolege, ktory postanowil przeprowadzic sie do São Paulo. Bardzo dobrze czulismy sie wsrod brazylijskich studenciakow. Nasz portugalsko-hiszpanski z kazdym dniem robi sie coraz lepszy :)
Wtorkowe zwiedzanie Rio de Janeiro zaczelismy wiec z lekkim opoznieniem. Pogoda byla bardzo przyjemna, poniewaz slonko schowalo sie za chmurami. Zlapalismy busa, ktory dowiozl nas prawie pod sama Glowe Cukru. Tak przy okazji, kilka slow o komunikacji publicznej w Rio... Po pierwsze nie jest to komunikacja miejska, ale prywatna. Rozne trasy opanowane sa przez rozne firmy. Chcac dojechac w jakies miejsce w Rio, wystarczy stanac przy ulicy, poczekac na odpowiedni autobus lub busik, machnac reka i zlapac delikwenta! Za przejazd placi sie od 2 do 5 reali (czyli ok. 3-8zl), w zaleznosci od trasy i rodzaju transportu. Male szalone busiki z naganiaczami sa najtansze. Rozkladu jazdy nie ma. Po prostu lapie sie to, co jedzie :)
Wracamy do Glowy Cukru, ktora wlasciwie powinna sie nazywac Chlebem z Cukru (czyli Pao de Azucar). Ambitnie i oszczednie postanowilismy zdobyc pierwsza stacje kolejki linowej, ktora od poczatku XX wieku wjezdza na ta slynna gore (na pewno kojarzycie Rio z gora o dziwnym oblym ksztalcie, polozona w zatoce – to wlasnie Pao de Azucar). Tak wiec poszlismy sciezka, nie tylko by przyoszczedzic, ale takze by zobaczyc makaki, ktore zyja tam na wolnosci. Po zatoczeniu kilku nieplanowanych baczkow, w koncu sie wdrapalismy. Zaczelo padac. Mimo to wjechalismy na najwyzsza stacje, skad rozposcieral sie przepiekny widok na boskie Rio. Mglista, deszczowa pogoda dodala uroku i tajemniczosci temu niezykle polozonemu miastu. W Rio wszedzie wyrastaja wysokie, granitowe, strome sciany gor, pomiedzy ktorymi powciskane zostaly budynki. Dwudziestopietrowe biurowce wygladaja przy tych szczytach jak kolorowe klocki. A pomiedzy klockami plyna rzeki samochodow. Slychac huk miasta, ale nie czuc jego zapachu. Miasto jest dobrze przewietrzone, w przeciwienstwie do São Paulo czy Ciudad de Mexico.
Z Pao de Azucar ruszylismy na legendarne plaze Rio de Janeiro. Pogoda byla raczej malo plazowa, ale dzieki temu nie bylo tlumow turystow. Spotkalismy za to rzesze Brazylijczykow uprawiajacych rozne sporty.
Tu, dzielny czytelniku, oglaszamy konkurs.
Jak nazywaja sie dwia najslynniejsze plaze w Rio de Janeiro?
Oto kilka wskazowek...
Plaza A jest przerazajaco wielka, ogromnie szeroka i pelna zlocistego piasku. Oblewaja ja wielkie fale przyciagajace surferow. Zaslynela dzieki hotelowi, ktory zostal wybudowany na poczatku XX wieku. Hotel ten odwiedzaly i nadal odwiedzaja znane osobistosci calego swiata. Tak zrodzila sie trwajaca do dzis moda na plazowanie w tym miejscu.
Plaza B, ktora nam osobiscie spodobala sie zdecydowanie bardziej, rozslawiona zostala dzieki pewnej piosence o pieknej dziewczynie. Bossa nova Antonio Carlosa Jobim’a i Viniciusa de Moraesa jest przebojem muzyki brazylijskiej do dzis. Plaza jest nieco spokojniejsza, mniejsza, ma romatyczne zachody slonca i posag Jozefa Pilsudskiego przy bulwarze :)
Tu zostalismy na pysznej kajpirinii...
18 marca, sroda
Zmeczeni. Nie wiadomo czym. Moze troche to wina wielkiego Rio i naszych dluuugich spacerow. W kazdym razie postanowilismy sie dzisiaj wyluzowac. Zostawilismy aparat i kamere u Freda i poszlismy na miacho bez obciazenia. Zaczelismy ambitnie – wizyta w muzeum sztuki wspolczesnej MAM w Rio. Obejrzelismy calkiem ciekawa wystawe brazylijskiego artysty, ktory zwie sie Vik Muniz, czy jakos tak. Jedno zdanie o nim. Robi zdjecia obrazow, ktore sam tworzy z przeroznych rzeczy, jak cukier, czekolada, smieci, kurz, nici etc.
Napelnieni energia wyplywajaca ze sztuki wspolczesnej, ruszylismy na podboj naszej ulubionej plazy w Rio – plazy B :) Poczatkowo zdawalo sie ze zostaniemy pokonani przez pogode. Deszcz sadzil, ze nas zniecheci. Tymczasem P samotnie, acz dzielnie walczyl z falami, a M sielsko wciagala wode z kokosa. Deszcz sie jednak nie poddawal i z minuty na minute przemienial w ulewe. W koncu regularna burza z piorunami przekonala nas, ze najwyzszy czas opuscic plaze. Chwilami brodzac po kolana w wodzie, dotarlismy do Niteroi. W telewizji pokazywali akurat efekty ulewy, jaka przeszla poprzedniego dnia nad São Paulo. Pomimo tych wiadomosci nie zmienilismy
planow. Ruszylismy w dalsza droge – do zalanego São Paulo!
M&P