2 maja, sobota
O 5 nad ranem budzi nas telefon…
Przyszedl sms z Polski…
Kasia, moja siostra, przezyla jeden z wazniejszych momentow jej zycia…
Arek, jej maz, otrzymal to, o czym wielu mezczyzn marzy…
Na swiat przyszedl ich SYN! I moj Siostrzeniec :)
Aleksy Kazimierz Robaczewski
Alek
Sympatyczny brat cioteczny naszego Malenstwa pojawil sie po drugiej stronie brzucha! Beda w tym samym wieku!
Cieszymy sie. Gratulujemy Rodzicom.
Idziemy spac. W koncu 5 rano to dopiero poczatek nocy!
Ruszamy na spacer. Troche by poznac szalone Valparaíso, troche w poszukiwaniu centrum rozmow telefonicznych, by zadzwonic do Polski.
Wjezdzamy specyficzna kolejka miejska na pobliskie wzgorze. Spacerujemy bardzo stromymi uliczkami. Valparaíso polozone jest na stromych wzgorzach tuz nad Pacyfikiem. Warunki nie przeszkadzaja naplywajacym wciaz ldziom w budowie domow. Gory sa oblepione przez budynki z blachy, drewniane chatki, wielkie hotele.
Kazde w innym kolorze. Miasto ciagnie sie kilometrami wglab ladu. Zajmuje wszystkie okoliczne gory. Kolorowe domki z pudelek po zapalkach. Miasteczko jest mocno zakapiorskie. Ulice oblegane przez bezdomne psy i ich odchody. W naszej dzielnicy wszystkie domy pozamykane. Okna zasloniete kratami. Nie ma muru, ktory nie bylby upiekszony swoistymi mazami. Pojawiaja sie czasem dziela sztuki na scianach. W miescie jest akademia sztuk pieknych. Wielu studentow zostaje tu po zakonczeniu studiow. Zajmuja opuszczone chatki i sprzedaja swoja sztuke na ulicach.
Znajdujemy telefon. Kasia opowiada o swoim doswiadczeniu. Jest zmeczona, ale szczesliwa. Arek byl z nia caly czas. Przecial pempowine! Z duma opowiada o swoich doswiadczeniach.
Wracamy wolnym krokiem do hotelu. Nie chce nam sie gotowac. Po drodze kupujemy pizze. Teraz gonimy do pokoju, by nie wystygla.
Wieczorem idziemy na ostatnie pietro hotelu, gdzie znajduje sie kuchnia. Jest polnoc. Jakas parka cos piecze w piekarniku. Na patelni skwiercza swieze krewetki. Gapimy sie i podziwiamy pachnaca potrawe. Parka wyjmuje z piekarnika dwie wielkie blachy pelne zapieczonych malzy. Teraz trudno nam sie skupic na mleczku, ktore podgrzewamy by wypic cieple kakao. Trudno tez ukryc na czym jestesmy skupieni. Parka zaprasza nas do stolu. Dlugo nie musieli czekac. Odstawiamy mleko. To byly chyba najlepsze owoce morza, jakie jedlismy! Do tego biale wino. Dla niektorych soczek. Duzo rozmawiamy. Dostajemy pochwaly. Podobno mowimy jak rodowici Hiszpanie. Okazuje sie, ze nasza parka Chilijczykow tez jest w ciazy. Ich dziecko nrodzi sie dwa tygodnie przed naszym. Rozmawiamy o polityce, geografii, historii i kulturze obu krajow. Sa bardzo zaciekawieni Polska. Po poteznej kolacji idziemy na spacer. Dochodzi druga w nocy. Wychodzimy na nasza zakapiorska dzielnie. Wszystkie domy otwarte. Pelne ludzi. Wiekszosc to bary, ktore otwierane sa poznym wieczorem. Przechodzimy przez dwie ¨imprezowe¨ ulice. Jest huk! Straszny halas. Ludzie sie bawia w barach i na ulicy. Jest bezpiecznie. Pozdrawiamy spokojnie spacerujacych policjantow. Wracamy do hotelu. Zegnamy sie. Nawet nie poznalismy swoich imion...
P
3 maja, niedziela
Kolejny spacer po Valparaiso. Jest piekna sloneczna pogoda. Mamy szczescie, poniewaz Valparaiso slynie z wiecznie zachmurzonego nieba. Mijamy kolorowe domki z kartonu, blachy, drewna. Czasem zdarzaja sie nawet murowane. Roznorodnosc kolorow jest nie do opisania. Miasteczko jest pelne szalonych artystow, sprzedajacych swoje wyroby na ulicach. Siadamy na laweczce z widokiem na Pacyfik. Na waskim chodniku, tuz przed nami zatrzymuje sie elegancko ubrana para. Stawiaja maly magnetofon na ziemi, wlaczaja muzyke. Tancza tango. Sa swietni! Wrzucamy do kapelusza banknot. Dostajemy jeszcze jeden taniec. Snujemy sie dalej. W sloncu. Waskim chodniczkiem, zawieszonym kilkaset metrow nad pozostala czescia miasta i portem. Zatrzymujemy sie przy jednym "stoisku". Monix kupuje piekne korale u dziewczyny z Brazylii. Podczas klasycznego targowania zaczepia nas parka od wczorajszej kolacji. W koncu sie poznajemy. Monika dostaje od Agnes korale, ktora robi je sama. Patricio spisuje nasze adresy mailowe. Dostajemy tez od nich namiary na dobra klinike w La Serena. W drodze powrotnej do hotelu zatrzymujemy sie w najbardziej charakterystycznej restauracji w miescie. Budynek doslownie wisi nad miastem. Z tarasu rozposciera sie piekny widok na ocean, port, wzgorza - cale miasto. Po wyjsciu z restauracji znow spotykamy sie z Agnes i Patricio. Zegnamy sie definitywnie. Byc moze spotkamy sie w La Serena...
Wracamy do hotelu. Szybko sie pakujemy i suniemy na dworzec. Droga do Santiago szybko mija. Dworzec w stolicy Chile tetni zyciem. Jest pozny wieczor. Tlumy na chodnikach. Mnostwo policji. Konczy sie dlugi weekend. Przed dworcem przekrzykuja sie setki ulicznych sprzedawcow. Kupujemy pyszne przekaski. Malutkie smazone nalesniczki z kapusta. Zmieniamy plany. Nie jedziemy juz dzis do Mendozy. Jestesmy zbyt zmeczeni. Zatrzymujemy sie w hotelu obok dworca. Hotel mocno szemrany i podejrzanie tani. Pokoje czerwone z wielkimi lozkami. Hmm, na wszelki wypadek wlaczamy glosno telewizor i idziemy spac.
P