Geoblog.pl    loversi    Podróże    S U D A M E R I C A    Tango mych marzen i snow
Zwiń mapę
2009
04
kwi

Tango mych marzen i snow

 
Argentyna
Argentyna, Buenos Aires
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21479 km
 
4 kwietnia, sobota

Jakims cudem udalo nam sie wcisnac do jednego z autobusow kursujacych z Montevideo do Buenos Aires. Zaczyna sie Semana Santa, a ludzie w tym czasie duzo podrozuja i w zwiazku z tym baaardzo trudno jest znalezc wolne miejsca gdziekolwiek, w jakimkolwiek kierunku. O 7 rano znalezlismy sie na dworcu autobusowym w Buenos Aires.

M


Akcja z poszukiwaniem autobusu na dworcu pelnym ludzi byla naprawde dramatyczna. Trudno przeniesc to na klawiature. Ogarnela nas panika, ze utkniemy na kilka dni w Montevideo (...swoja droga, wciaz nie wiemy skad wziela sie nazwa stolicy Urugwaju. Ciagnac watek niewiadomych: od pierwszego dnia w Ameryce Poludniowej tajemnica dla mnie pozostaja dziwne metalowe elementy na kolach ciezarowek i autobusow. Inna niewiadoma jest powod, dla ktorego w Argentynie na samochodach osobowych stawiaja baniaki z woda. Swiat jest pelen tajemnic...). Wracajac do Montevideo, nie jest to az tak fajne miejsce, by w nim utknac na dluzej. Kiedy zdawalo sie, ze bedzie to nieuniknione, za zrezygnowaniem podszedlem do jeszcze jednego okienka, ktore okazalo sie szczesliwe i bogate w dwa wolne miejsca :)
Tak wiec dotarlismy do Buenos Aires.
Ruszylismy metrem (tutaj subte) do Ariela. Chlopaka, ktory jako jedyny z kilkunastu osob zgodzi sie nas zakauczowac. Jest informatykiem. Zarabia duzo. Wynajmuje sympatyczne mieszkanie, ktore jednak niesympatycznie zarasta syfkiem. Mieszka z psem Loli. Czasem tez z Maria Jose. Maja i Loli sa pelne energii i lekko postrzelone. Ariel troche dziwny, ale totalnie goscinny i otwarty. Pomimo zmeczenia po nocnej podrozy autobusem, postanawiamy poznac okolice. Ariel prowadzi nas do pobliskiej restauracji, w ktorej za 31 peso mozna jesc w nieskonczonosc tradycyjne dania kuchnii argentynskiej. Wchodzimy! Ja z nastawieniem, ze zjem wszystko co maja i doprowadze restauracje do bankructwa. Mysle juz jak to zrobic w miare dyskretnie, by nie mieli do mnie pretensji. Zamawiamy litr czerwonego wina za 11 peso. Doskonale! Potem dostajemy pyszne empanadas con carne, pozniej smazone sery, chorizo i kaszanke. Czuje sie dobrze rozgrzany. Teraz danie glowne - parilla argentina! Jednak tym razem bez wnetrznosci. Same pyszne kaski. Same miesa. Kurczak, jagniecina, jakies zebarka, schaby i inne cuda. Do tego soczysta salatka i suche frytki. Po chwili umieramy z przejedzenia. Plan upadl. Zniszczyla nas pierwsza patelenka. A nawet jej polowa! (ludzie wokol wchlaniaja po dwie, trzy takie!). Jeszcze tylko mala przygoda z platnoscia. Z pelnym brzuchem szukam bankomatu, bo karta placic nie mozna, okoliczny kantor jest zamkniety, a my dysponujemy tylko urugwajska waluta i dolarami. Opuszczamy restauracje z podkulonymi uszami. Restauracje, ktora jak sie okazuje odwiedza sam Diego!
Jedziemy subte do jednej z najslynniejszych dzielnic miasta...

SUBTE - EL TREN FANTASMA
Metro w Buenos Aires zostalo zbudowane przez Angoli, ktorych dzisiaj sie tu nie lubi (patrz wojna o Falklandy - Malwiny). W zwiazku z tym, ze wybudowane przez Brytoli, ma lewostronny kierunek jazdy. Ciekawe jest to, ze do dzis jezdza tu stare angielskie wagony! Drewniane, zgrzytajace, halasliwe i trzeszczace. Okne sa pootwierane, bo klimatyzacji brak. Drzwi otwiera sie recznie. Pociag widmo, tak zwa tutejsze metro miejscowi. Subte jest tansze od autobusow i nie trzeba posiadac monet, by wejsc do srodka.

AUTOBUSY I MONETY
W Buenos Aires komunikacja publiczna funkcjonuje dobrze. Autobusow jest cale mnostwo i kursuja cala dobe. Jest tylko jeden maly mankament. Aby wejsc do srodka trzeba miec monety. Za przejazd placi sie w y l a c z n i e monetami! Fakt ten sprawia, ze cale miasto cierpi na ich deficyt. Dochodzi do sytuacji w sklepach czy barach, ze nalezy dokupic cos wiecej, bo sprzedawcy nie maja monet. Jak za starych dobrych czasow w Polsce, gdy ekspedientki wciskaly a to lizaka, a to zapalki. Oczywiscie wszyscy maja monety! Ale nikt nie chce sie ich pozbyc, wszyscy chca je zdobywac. I tak toczy sie uliczna walka o monety. Najgorzej wychodza na tym nieswiadomi turysci, ktorzy czesto nie moga wejsc do autobusu. Najlepiej na tym wychodza firmy komunikacji publicznej, ktore sprzedaja 90 monet jednopesowych za banknot 100 peso i ani mysla o zmianie automatow w swoich autobusach!

LA BOCA
Dzielnica biedoty portowej, z ktorej nie wiem czy wywodzi sie Maradona, ale na pewno najlepszy klub pilkarski. Dzis dzielnica turystyczna, kolorowa, przepelniona folklorem i oczywiscie tangiem. To w ciagu dnia. Wieczorem wciaz niebezpieczna. Noca nie wiadomo co tam sie dzieje...
Sobowtor Maradony, wielobarwne kamienice, jakies kukly na balkonach, mnostwo galerii artystycznych i galerii kiczu, ulice pelne ludzi. Siedzacych w kawiarniach zabawiaja tancerze ludow, muzycy, ale przede wszystkim tango. Naganiaczy cala chmara namawia, bysmy usiedli i wypili piwo. Z jednym wrecz sie zakumplowalismy. Zaczepial nas najczesciej. Znal tez kilka slow po polsku. (Tu przypomnialo mi sie, ze straznicy w Puerto Iguazu rowniez przywitali nas zupelnie poprawnym polskim: ¨dzien dobry¨.) W koncu zasiedlismy w jednej z kawiarni. Grajacy na akordeonie starszy pan, jeszcze starszy wlasciciel kawiarni i parka swietnie tanczaca tango sprawili, ze wybralismy wlasnie to miejsce. Zdarzylismy zamowic kawe, po czym podszedl pan Najstarszy i pò chwili wywijal tango na scenie wraz z Monika! Byla lekko zestresowana. Glownie swoim strojem i butami gorskimi. Ale dala rade! Otrzymala dlugie oklaski i od tej chwili wszyscy wiedzieli, ze jestesmy z Polski.

P


5 kwietnia, niedziela

Niedziela Palmowa. W Buenos Aires piekne slonce. Przy kosciolach spotykamy pelno drobych sprzedawcow galazek eukaliptusowych. Tutaj nie ma kolorowych cudeniek rodem z Polski. Skromnie. Podoba nam sie ta prostota. Ariel i Maria Jose zabieraja nas na najlepsze lody w miescie. Dumnie twierdza, ze w Buenos Aires sa najsmaczniejsze lody na swiecie! Faktycznie robia wrazenie! Sa pyszne i olbrzymie. Smakow jest niezliczona ilosc. Ale hitem jest oczywiscie smak dulce de leche! Wspolnie spacerujemy po parku. Pelno tu stoisk z uzywanymi ksiazkami, gazetami, komiksami, plytami, a nawet kasetami. Rodzinki piknikuja, mlodzi smaza sie na sloncu jakby byli na plazy, a nie w centrum miasta, starsi panowie graja w szachy albo domino. Rozdzielamy sie - Ariel i Maja ida do portu, a my raz jeszcze chcemy zobaczyc La Boca. Tym razem docieramy tam na piechote. Przez ponad godzine przedzieramy sie przez uliczki wypalnione najrozniejszymi stoiskami i straganami. Pomiedzy tym kolorowym handlowym szalenstwem tetni zycie artystyczne. Napotykamy na rzesze aktorow, muzykow, tancerzy. Kazdy wystepuje na swoim poziomie. Niektorzy sa kiczowaci, inni swoimi pracami czy tancem sciagaja uwage tlumow. Przeciskamy sie przez ciasne ulice dzielnicy targowo-artystycznej San Telmo.
Zapominamy o robieniu zdjec. Jest gwar i wrzawa. Co chwile przechodzi ktos z paskami, empanadami, kolczykami, zegarkami. Na straganach stare monety, helmy, flagi, ubrania, bizuteria. Witryny sklepow, ktore znajduja sie za straganami pelne sa staroci. Od dziel sztuki, mebli po stare stare lyzeczki, zamki i gwozdzie. Co chwile natrafiamy na muzykow. Jest ich mnostwo. Nie przeszkadzaja sobie. Spokojnie siedza na ulicy. Kazdy czeka na swoja kolej. Gdy ona przychodzi, daje z siebie wszystko. Na calej ulicy slychac muzyke. W pewnym momencie mijamy caly zespol, uzbrojony miedzy innymi w perkusje, a nawet w pianino! Idziemy naprawde dlugo. Mijamy wiele przecznic. Targ powoli zamienia sie w bardziej codzienny. Artysci zamieniaja sie w sprzedawcow w dresach, a turysci w miejscowych. Przez te czesc przemykamy szybciej. Przypomina poznanskiego Bema, jeleniogorska Flore, czy zamojski Nadszaniec.
Wchodzimy w koncu do slynnej dzielnicy. La Boca slynie przede wszystkim z klubu pilkarskiego. Jest to najbiedniesza dzielnica miasta, totez maja najbardziej waleczny klub - obecnie chyba najlepszy w lidze Argentynskiej. Traf chcial, ze za chwile zaczyna sie mecz! Idziemy w strone stadionu Casa Amarilla, ktory wymalowany jest w zolto-niebieskie barwy klubowe. Towarzyszy nam tlum rozemocjonowanych kibicow. Jest sympatycznie i bezpiecznie. Na mecz ida cale rodziny. Nie czujemy sie zagrozeni. Ariel i Maja ostrzegali, ze moze byc tam groznie. Jednak nie z tego powodu nawet nie probujemy zdobyc biletu na mecz. Wolimy spacerek. Uciekamy z tlumu. Prawdziwa La Boca jest biedna, obdrapana i zapuszczona. Po minieciu kilku przecznic dochodzimy jednak do zupelnie innego swiata. Czesc turystyczna i jej glowna uliczka o nazwie Caminito, czyli Uliczka, jest szalona. Piekna w swojej brzydocie. Pelna turystow, a zarazem niebezpieczna. Miejscowi ostregaja przed zlodziejami. Wszyscy turysci chodza z plecakami na brzuchach i poszukuja w tlumie owych rabusiow. Tym razem jedynie spacerujemy przez dzielnice. W ostatnim sklepiku kupujemy kapelusz. Piter nie mogl sie oprzec. Dostal spora znizke :)
Opuszczamy La Boca. Do autobusu chce sie dostac grupka Anglikow. Niestety. Nie maja monet. Nam udaje sie przedrzec przez wymagajacy automat i juz jedziemy do katedry. W jej drzwiach kupujemy galazke eukaliptusowa od malej dziewczynki. Wchodzimy na Msze Sw. Tlumow nie ma. Glowna ceremonia juz sie odbyla. Byla procesja, arcybiskup i pewnie tlumy. Argentynczycy pozostaja wciaz religijnym narodem. Ich religijnosc jest bardzo otwarta i radosna. W kosciele klaszcza, glosno spiewaja, obcalowuja sie i czesto trzymaja za rece. Lubimy ten typ katolika :) Wychodzimy z kosciola. Przed nami...


LEKCJA TANGA
Bylo rewelacyjnie! Nie spodziewalismy sie, ze przezyjemy kilka godzin tak swietnej zabawy. Pewnie bawilismy sie tak dobrze, poniewaz trafilismy do szkoly tanca dla mieszkancow Buienos Aires, a nie na sztuczniaste i bezbarwne lekcje dla turystow. Miejsce to polecila nam Mari Jose. Sami z pewnoscia bysmy go nie znalezli. W piwnicy jednego z centrow kultury miesci sie dosc zakapiorski i niepozorny bar. Jednak kazdego wieczoru zmienia sie jego oblicze. Stoliki i krzesla odsuwane sa pod sciany. Parkiet i scene na kilka godzin opanowuja tancerze! Charyzmatyczni instruktorzy ucza milongi, tanga i rock´n rolla. Sa rozne poziomy wtajemnniczenia i zaawansowania.Ludzie w roznym wieku radosnie plasaja w rytm muzyki. Ucza sie nowych krokow i figur, cwicza, tancza, podpatruja innych, tancza... i tak do poznej nocy! Nam bylo dane doswiadczyc tej niepowtarzalnej atmosfery. Niepowtarzalnej dla nas, bowiem dla mieszkancow miasta jest ona powtarzalna kilka razy w tygodniu. Popatrzylismy na milonge, zobaczylismy obledny pokaz profesjonalnego tanga, nauczylismy sie kilku podstawowych krokow tanga i poszalelismy na w najbardziej zaawansowanej grupie rock´n rolla! A co!

M&P
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Ciocia Kasia :)
Ciocia Kasia :) - 2009-04-24 20:08
My zauważyliśmy :) Już daaaawno...
 
 
loversi
Monika, Piotr i Maleństwo Pasieczni
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 51 wpisów51 265 komentarzy265 556 zdjęć556 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
28.02.2009 - 10.06.2009